czwartek, 30 grudnia 2010

30

qrcze, chyba najlepsze nurkowanie.
wir pracy poza tym, nie ma czasu na nic....moze na szampana jutro.

wtorek, 28 grudnia 2010

zmiany

no i po swiatecznym stole.....przeminelo. pozostala tylko brzydka pogoda i wiatr co glowy urywa.Nie mniej jednak szkolimy, mam fenomenalnie odwaznych studentow z San Francisko. Wskakuja do wody, fale przykrywaja lodke, widocznosc jak w burzy piaskowej i wszystko idzie gladko, jak na Karaibach byc powinno.

Wyspa pelna turystow, jednak nie dajemy rady ich obsluzyc. Z powodu pogody i z powodu braku sprzetu. Powoli tez zaczynamy przygotowywac sie do konspiracyjnego znikniecia, moze pod oslona nocy, moze bardziej oficjalnie. Wszystko sie komplikuje, bo szef szalony wymyslil historie o ukradzinym rzekomu automacie, ze okno bylo otwarte i ktos buchnal jego ledwie dzialajacy automat, nawet nie wie ktory.....i ze to nasza wina i mamy mu zaplacic lub zostawic swoj. Sytuacja pokrecona, nie jasna do konca.....mamy wysokie podejrzenia, ze wszytsko to kant. Wiec nie chcemy sie szamotac na koniec i wyrywac sobie walizek i sprzetu. Chcemy odplynac wieczorna lodka....zobaczyc jak znikaja swiatelka Corn Island. Wolalabym normalniej, ale nie wiem jak sie da. Mamy wiec jakies maksymalnie 10 dni.

Wciaz nie ma telefonu i laczy interenetowych, wykradam minuty z przeydroznej kafejki co czerpie sygnal z innej palmy.
A zatem Nowy ROk biezy......bedzie inny, w innym miejscu....cos w srodku mowi, ze szczesliwy i dobry. Bo ten 2012 to ma byc przeciez apokaliptyczny. Wiec trzeba sie radowac zyciem tu i teraz, na goraco.

sobota, 25 grudnia 2010

pierwszy dzien swiat

dolozylam wszelkich staran aby polaczyc sie telefonicznie, nikt z was nie odebral, ni mama ni tata ni siostra jedyna. pozostawilam slad na automacie......

wigilia z szefem, pieczony udziec wyborny, zoladkowa gorzka i zupa z borowikow smakowala chyba jeszcze lepiej.......oplatek zjedzony. swiata tutaj czy nawet z Hiszpanami bardzo inne. mniej rodzinne, nie ma zyczen i prezentow. wieczorem wszyscy wyszli na ulice lub przed domy i halasowali do pozna. na zakonczenie spedzilam bardzo szczery wieczor z Monchesta, moim pierwszym znajomym z wyspy, troche sie nostalgicznie zrobilo na koniec i lezka w oku zakrecila.
Pogoda kompletnie zawiodla, wieje i pada od 3 dni, wyspa pelna turystow, ktorzy nie wiedza co ze soba zrobic na karaibskim wybrzezu kiedy slonca brak. Nurkowac sie nie chce, odpadlo nam duzo okazji i kursow, bo fale wywracaja wnetrznosci i ludzie choruja ostro na lodce.

Postanowilismy z Pablo wyjechac na poczatku stycznia. czyli pozostaly nam jakies 2 tygodnie na wyspie. Przenosimy sie do Meksyku, na poczatek do Tulum, gdzie Krzysiek i Kelly, mozemy sie u nich zatrzymac, maja duzy dom i pomoga w poszukiwaniach pracy. Ruszamy autobusem przez Guatemale i Honduras. Zatrzymamy sie po drodze na troche, Pablo chce skrzyzowac drogi z przyjacielem co w tym czasie podrozuje w tych rejonach. Do Meksyku dotrzemy pod koniec stycznia. I nowe zycie, mniej sterylne mysle, wiecej ludzi dookola, wiecej wolnosci towarzyskiej.
I bardzo mnie cieszy, ze Kelly i Krzycha znow usciskam, bo dobrze nam bylo razem w Egipcie, Jordanii i w Polsce na troszke.
Troche podekscytowania w tym wszystkim, szef nasz jeszcze nie wie, ale po tym jak zrobil nam scene, ze zadamy naszej zaleglej pensji, odechcialo nam sie dla niego pracowac. Wyspa tez sie po troszke wyeksploatowala. Teraz finansowo jestesmy zgodni, nie ma dlugow, ale niesmak pozostal.
Tym razem jednak bez palenia mostow, w normalnej atmosferze, po prostu ewolucja. jakby podsumowanie calego pobytu na BIG CORN ISLAND. Pozostawiam same dobre wspomnienia. No i komputer, aparat i takie tam....

Lada dzien Sylwester, nie wiem jak huczny tutaj. Dla nas bedzie to swoiste pozegnanie....

piątek, 24 grudnia 2010

wigilia

i to juz....swieta. a na calej wyspie kleska polaczen telefonicznych i internetowych. kabel na palmie kokosowej sie urwal i caly system padl. nie mozna zadzwonic, zyczen zlozyc osobiscie. bede sie jednak starala z komorki dodzwonic jakos...moze sie uda....jesli nie sciskam bardzo mocno wszystkich ukochanych w rodzinie i poza. Wy tam krapia, ja homara, taka tradycja.
Szukam wlasnie prezentow, choiniki nie mamy ale wiara w swietego Mikolaja obecna.

Dzisiaj szef piecze wielki udziec swinski na wieczorna kolacje, wszyscy tez sie odgrazaja, ze Boze Narodzenie to wielkie pijanstwo. Zobaczymy jak to sie potoczy, we mnie wiecej zadumy niz hurraoptymizmu.
Tym czasem, bez sniegu i atmosfery przenosze sie myslami do domu, bo tam na pewno fajsko i rodzinnie. Sciskam mocno!!!!

wtorek, 21 grudnia 2010

i dojechaly slodkosci, paczki, chorizo, zoladkowa, gumy i czekoladowe dolary......zyczena w kopercie z lezka w oku i wiele radosi z tym zwiazanych. zajadamy wszystko po koleji jak idzie, szynka z czekolada, zurek z torebki....
bardzo milo sie zrobilo. rodzice Pablo bladzi jak trupy w porownaniu z lokalnym odcieniem, ale maja kilka dni za nabranie zlotawego odcienia.

sobota, 18 grudnia 2010

burza w szklance

Nasz bosssssssssss oszalal na chwile. Mielismy moment spakowania sie i opuszczenia wyspy, ale przelknelismy presje i zostajemy jeszcze na jakis czas. Jak zawsze wszystkiemu sa winne pieniadze. Egh....

wtorek, 14 grudnia 2010

polowa grudnia

wiatr wieje, palmy szumia, woda ostatnio kotluje sie potwornie. Ruszamy w morze jednak kazdego dnia, jestesmy juz specami od trudnych warunkow.
slonce swieci mocno, wiec kiedy juz jestesmy na brzegu zapominamy jak ciezko bylo.

Qrcze, jestem w takim miejscu, ze nawet poczty nie ma aby switeczne kartki porozsylac. chyba to wyznacza moje polzenie geograficzne najlepiej... nie ma nas nawet na mapie wiekszosci atlasow nurkowych Karaibow. Gdzie zatem jestem?

piątek, 10 grudnia 2010

chinelas chino


dni grudniowe mijaja jakby szybciej. i chyba nie tylko tutaj.....
na oto kultowe klapki z Corn Island chinelas chino......Pablo zakupil na Mikolajki.
Pasuja i wygodne bardzo.
ostatnie dni bardzo wietrznie, ale juz nikt nie ma oporow aby wyplywac lodka na morze, ani szef Chema ani nowy kapitan Teo. A zatem jak tylk sa klienci, ruszamy w morze. Lodka skacze, czasami nie wiadomo czy szklane dno nie peknie, hehehe...ale pod woda juz spokojnie, pelna relaksacja.
Duzo nurkow, duzo kursow, duzo doswiadczenia zatem. W pierwszym tygodniu zarobilismy rekordowe stawki, szybko zatem odbudowalismy budzet po kradziezy.
Przesympatyczna para kursantow ze Szwajcarii wlasnie nas opuscila....mam nadzieje, ze spotkamy sie w meksyku.

środa, 8 grudnia 2010

Oto chwilowy adres, na ktory mozna mozna podeslac to i owo, dla mamy i taty. Rodzice Pablo przyjada 20 grudnia do nas z wizyta, hehehe...

Elias Sanz Casado
c/JOSE MARTINEZ DE VELASCO
n° 30 5°D 28007
MADRID
SPAIN

niedziela, 5 grudnia 2010

I nagle zrobilo sie tak gwarnie, ze nie mam czasu klawiatury pozyczyc.....kursanci, nurasy, szkolenia.....wieczorem padamy jak muchy, razem z komarami po OFFIE, ktorych teraz na potege wszedzie.

Pogoda sie odmienila na kilka grudniowych dni, swiezy braz na skorze......przyjemne zmeczenie po ciezkim dniu pracy. Juhu. W domu spokoj, zyjemy spokojnie, jak duzo pracy nie ma co szalec wieczorami.....rum sie dlugo trawi.

Moja Baska z Kostaryki w drodze na Corn Island, wiec beda odwiedziny niebawem, dotarla do meksyku i prze do przodu, znaczy sie w dol mapy.

Dookola switatecznie, karaibskie koledy, domy sie ubieraja w swiatelka i rzeczace melodyki.... kolejne Boze Narodzenie poza domem i zima, z dala od karpia i prezentow.....jutro Swiety MIkolaj.....