21 lipca pożegnałam
Lemmiego, kocurka szarego w bialych śniegowych
podkolanówkach.
Był ze mną od listopada 2015 roku,
przeprowadzaliśmy
się 5 razy, wszędzie było nam dobrze.
W nowym
domu w jungli najwięcej mu zajęło przystosowanie się ale to z
uwagi na goraczke psów opetanych nowymi zapachami, które goniły go
przez pierwsze tygodnie jak dzikie zwierzę. Lemmy jednak był
cierpliwy i mądry. Wychodził kiedy ich nie było a w dzień robił
siku do kratki ściekowej pod prysznicem.
Nigdy nie
marudził, nie miał humorów, kochał i okazywał to całym swoim
małym kocim serduszkiem.
Przynosił
mi rożne trofea...ptaki, myszy, nietoperze, jaszczurki. W pierwszych
latach był bardzo łowny. W jungli już tylko podjadał sobie
myszki, którymi czasem zwymiotował w całości.
Nosił
się dumnie, miał w sobie coś eleganckiego i dostojnego. Taką
domieszkę dzikiego kociaka, madre oczy.
Nie lubił
się kąpać ale który kot lubi. Nie lubił kociaków i kotów o
białym umaszczeniu. Kochał rudego sąsiada Berlina. Uwielbiał spać
na plecach z nogami rozrzuconymi w powietrze. Mozna było na niego
patrzyć godzinami. Zrobiłam mu setki zdjęć.
Zawsze
był przy mnie albo w swoich ulubionych miejscach…
Na oknie
łazienkowym, na oknie w spizarce, pod umywalką ale zdecydownie
lubił swój tron z dwóch pufów nakryty czerwonym futerkiem. Był
wtedy królem. Czasami przyszło mu się podzielić tym miejscem z
Tijuaną, czasami ustępował młodszemu.
Potrafił
się dzielić jedzeniem i przysmakami z Tijuaną. Jedli czasami z
jednej miseczki na przemian. Bez przepychania się jak nurkowie na
oddychaniu partnerskim z jednego automatu.
Kiedy już
kociak drugi wyrósł zaakceptował go i zaczął spędzać z nim
czas. Uprawiali kocie zapasy, chodzili na spacery do lasu, wspinali
sie po drzewach i godzinami wysypiali się obok siebie.
Lemmy
zawołany zawsze przychodził, chocby trzeba było przerwac głęboki
sen. A gdy podjeżdzałam autem wychodzil na dwór i czekał na mnie
na progu.
Byliśmy
połączeniu, on i moja kocia połowa.
Kiedy
wracałam z wakacji cieszył się, ocierał i miałczał w
niebogłosy. Kiedy mnie nie było był nieobecny, smutny i odliczał
dni po kociemu kiedy powróce.
Czasami
zdawało mi się, że jest reinkarnacją Momo, mojego pierwszego
kociaka. Oba miały to coś wyjatkowego, które teraz pozostawiło
wielką dziurę w sercu. Wyrwana
niespodziwanie bez wyjaśnienie.
Po
analizie wypadku, co zaszło w nocu 20stego lipca nabieram
przekonania, że Lemmy stoczył walke z jadowitym wężem. Może mnie
przed nim obronił, może naraził się bo tak mu kazała jego kocia
bohaterska natura…..
I ja,
kocia mama, zawiodłam go. Nie obejrzałam dokładnie, nie
zrozumiałam co się stało… zdałam się kompletnie na wizyte u
weterynarza jak tylko otworzyli lecznicę. W drodze był już
wyczerpany, opadał z sił i wtedy wbił mi się po raz ostatni
pazurem w przedramię i ucichł znacznie…. Ach gdybym, wiedziała, że to
było pożegnanie…..
10 godzin
po ugryzieniu przestał oddychać na skutek zacisku klatki
piersiowej. Żadnych
złamań…..
Pożegnalismy
go wszyscy, Jeff, Tijuana, Sunia i Rango.
To było
jego dziewiąte żcie…..