czwartek, 27 września 2018

myszy, karaluchy i skorpiony

myszy, karaluchy i skorpiony. zwiastuja zmiany 
nie snily mi sie ale musialam sie z nimi rozprawic. zamieszkaly w szafce skrytce w szopowej lazience.
ich obecosc zaczela juz przekraczac warunki symbiozy i wczoraj dokonalam najochydniejszego sprzatania. nie zycze nikomu, szczegolnie kuzynce magdzie, ktora chyba o zdrowych zmyslach by z tego nie wyszla. naliczylam 6 myszy, udalo mi sie fizycznie 3 unicestwic, jedna zlapala Zotz, a druga Sunia. W diveshopie myszy nie sa dobrym lokatorem, nie musze chyba wyjasniac dlaczego.
W legowisku mysim, prawie spichlerzu, bo zrobily dziure w worku z psimi chrupkami zamieszkaly rowniez skorpiony. W ostatnim miesiacu mielismy 2 egzemplarze a wczoraj znalazlam kolejne dwa, takie maluszki, dzieciaczki skorpiony.
jak juz to pogonilam to musialam zatluc pletwa jakies 30 karaluchow, kazdy w rozmiarze xxl.
sciany i polke potraktowalam kwasem solnym aby wyeliminowac wszelkie paskudztwo co tam jeszcze w ukryciu sie zbunkrowalo.  potem poszlam na joge...i na savasanie wyskoczyl mi z wlosow robak. na szczeście bylo ciemno i nie widzialam czy to karalauch ale bardzo mozliwe. po jodze wzielam dlugi goracy mydlany prysznic.

no i jak to juz skonczylam to wrocil Jeff z nurkowania i odbylismy kwaśną rozmowę....
moze jednak wprowadzę czytelnika do niej, odrobinę.
2 dni temu przyjechalam do bazy o 7.30 rano aby zobaczyc magiczne zjawisko. Jeff zostawil otwarte drzwi z pekiem kluczy w zamku, swiatla zapalone, pies schowany w ogrodzie. Tak, drzwi otwarte na oścież a Jeff spał  na górze w domu. To jakiś cud nad cudy, że nikt niczego nie ukradł. A zatem magia istnieje. Oczywiście Jeff miał wytłumaczenie, że to nie jest tak jak ja myśle, że zapomniał zamknąc dzwi...... a niby jak?
Wydarzenie wywołało we mnie burzę refleksji i zwątpienia na dalszą współpracę. W prostej matematyce gdyby tego ranka ktoś wyczyścił sklep to odkupienie sprzętu wymagałoby nakładów rzędu 20 tys dolarów min.....  nikt z nas nie miałby tych środków więc zostalibyśmy bez niczego....

I tak wczoraj, jak już odchrząknełam się karaluchami Jeff zaproponował mi, że podczas mojej nieobeconości tzn. kiedy pojadę na wakacje październikowe do Chihuahua chciałby pożyczyć ode mnie auto. Grzecznie odmówiłam powołując się na wydarzenia z dalekiej i niedalekiej przeszłości. (Ci co zapomnieli, Jeffowi w zeszłym roku ukradli auto jak zostawił je otwarte z  kluczykami w stacyjce) Już kilka razy użyczyłam Jeffowi moje auto prosząc go aby je zamykał i nie prowadził po alkoholu. Za każdym razem auto było otwarte a na dodatek raz wieczorem było otwarte i kluczyki były w stacyjce, co nie wywołało pozytywnego komentarza z mojej strony.....
Więc w tym całym świetle moja odpowiedź była NIE. Nie mogę Ci użyczyć auta na miesiąc bo nie mam zaufania, że bedziesz o nie należycie dbał, a po tym jak baza była otwarta przez całą noc nie mogę już mieć nawet zaufania, że moj szpej nurkowy jest bezpieczny.
Jeff wpadł w Jeffową furię. Pojechał do sklepu kupił nowe zamki do drzwi w bazie i wyciągnąl spawarkę. Tak postanowił, że koniec współpracy i mam 5 min na zabranie moich rzeczy bo jutro zamki będą inne i nie mam wstępu....
W spokoju opuściłam bazę, bez sprzętu w nadzieii,że furia wraz z pelnia ksiezyca zjedzie z horyzontu i bedziemy mogli na spokojnie wyjasnic sobie sprawy.

I z takim pozytywnym nastawieniem jade do bazy zabrac swoje rzeczy. mam nadzieje.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz