sobota, 9 września 2017

wakacje 2017

80 dni dookola swiata, no moze nie dookola ale do polowy. Przelecialm blisko 22 tys km plus wiele km autostradami, kajakiem i na pieszo. Wszystko na malym podrecznym bagazu, niesmertelnym suchym worku 30 l. Bylo warto.
W domu juz prawie sie odnalazlam. Zjadlam tacos na kolacje, na sniadanie, wypilam swiezy sok i sfermentowany alla Margarita. Jeszcze tylko sie musze przestawic na wrzucanie papieru toaletowego do kosza a nie muszli i bedzie po staremu.  A i jeszcze kota nie widzialam, wciaz jest u wujka Jeffa gdzies skitrany.

ostatni wpis byl ze Szwajcarii....juz zapomnialam prawie tyle sie wydarzylo od tego czasu. postaram sie nadrobic z fotkami za kilka dni a tymczasem kilka slow o drugiej polowie wakacji.

Szwajcaria jest piekna. Kropka. Po dwoch dniach rozpogodzilo sie maksymalnie i do konca mojego pobytu temperatury ponad 30 i slonce nonstop. Niemalze codziennie mialam okazje zanurzyc sie w jeziorku lub rzecze, wcale nie lodowatym.
Pierwszy tydzien nad jeziorem Eagri z Alex, udalo nam sie kilka wypadow w gory, piekne przejazdzki gorskimi drogami i tunelami, przeprawa rwaca gorska rzeka czyli canyoning w Interlaken, surfowanie na dywanie i kuchnia indyjska kazdego dnia. na zakonczenie Alex odprawila na mnie magiczny masaz misami tybetanskimi i tak po prawie tygodniu na parkingu w Baar przejela mnie Melanie.

Melanie i Helmut prowadza centrum nurkowe w okolicach Zurichu, mieszkaja w przyjaznej do zapamietania miejscowosci Au. Tam tez spedzialm drugi tydzien. Bylo troszke w gorach, troszke pod woda, troszke na wodzie, na rowerze, a wieczorami przy rozpuszconym pysznym szwajcarskim serze. Nie zabraklo wina do sera oczywiscie, wspomaga trawienie.
Ostatni weekend spedzilismy w Niemczech, na super bbq u Richiego. Wbrew zapowiedziom pogoda byla wysmienita a sam Rothenbuch uroczo zalesiony i pagorzasty.
na zakonczenie pobytu Helmut i Melanie ubrali mnie w kosmiczny rebreather i zanurzyli na pierwsze w zyciu bezbablowe nurkowanie. interesujace doswiadczenie.
Melanie zabrala mnie na lotnisko niestety i stamtad w kilka godzin przetransporotwalam sie do Amsterdamu.

Pod wielkim znakiem I AM STERDAM czekal na mnie Mike. Z Mikiem pracowalismy razem we Wloszech w poprzednim stuleciu. Przemile spotkanie po latach, poznalam jego juz doroslego syna Hardiego, ktory byl z nami wtedy we Wloszech. Sam Amsterdam wciaz pelen turystow i szkoujacych widokow. Krotka wizyta to byla, 2 dni i ruszylam na lotnisko.

Moje nadzieje na piekne widoki lecac nad Islandia pochlonely geste chmury. Deszc i mgly... Spedzilam prawie 3 godziny na lotnisku, chyba najdrozym na swiecie i tyle widzialam Islandie.

Lot do MOntrealu trwal 5 godzin, wlasciwie go przespalam w calosci.
Na lotnisku odebrala mnie Valerie i Emil. Piekne przyjecie kolacja u Karine i Alixa a potem juz masa drinkow do rana w klubie L'esco gdzie pracuje Karine. 2 dni zabawy i w niedziele ruszylysmy z Valerie i Karine do Quebec. Tam spotkalam sie z Martinem i Sylvie, poznalam ich legendarne psy Mr Spook and Rocky. A w poniedzialek juz z sama Valerie przymocowalysmy wielki kajak na dach i ruszylysmy na wyprawe.

W sumie 4 noce pod namiotem, 2 w pieknym kanionie gorskim Hautes Gorges, 2 nad brzegiem ogromnej jak morze rzece Swietego Wawrzynca, okolice Tadussac, gdzie towarzyszyly nam setki wielorybow, fok i morswinow.
W drodze na gore Acropolis spotkalam pierwszego w zyciu jezozwierza czyli cos pomiedzy kapibara i bobrem. niezly stwor.

Po pieknych widokach i ponad 1000 km w aucie wrocilysmy z Val do Montrealu. Piekne miasto. Pogoda nas nie rozpieszczala ale mimo wszystko udalo sie kilka razy wyjsc poza szyby baru.
Na koniec nastrojowy koncert Kevina Morby i luksusowy lot do Mexico.

A tam juz czekala na mnie goroca atmosfera. Upal slonce i wilgotnosc. Oszolomione psy i happy hours w barze Milagrito wsrod tulumskiej rodziny.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz