poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Swieta i po swietach

Wilaka Noc ale nie u nas, tzn. nie obchodzi niekt dookola, a my jedynie na plaze poszlismy, co zdarza nam sie srednio 2 razy w roku. pojechalismy wlasciwie, z czterma psiakami, co bylo pewnego rodzaju wyczynem.

Pomysl byl aby odwiedzic znajomych z Colorado, co pod namiotem na prywatenj posesji wielkiego bossa Tulumskiego biwakuja. Posesja jest na terenia parku Sian Kaan, a zatem trzeba sie przebic przez bramke. I tam zaczely sie schody, a mialo byc z gorki.....bo plaze w Tulum gonia psy, nie da nigdzie w oubliczne miejsce ich zabrac....
A na bramce 5 ochroniarzy, straznikow, gestapowcow. Zawzieli sie i nas nie wpuscili. Argumentem byl zakaz wprowadzony przez park. Zadnych zwierzat. To nic, ze na posesji na ktora chcielismy dotrzec sa 2 wielkie psy..... Beksa nie wytrzymala juz w aucie tego cisnienia i porzygala sie. ale jak, na cala tapicerke, drzwi, szybe, podloge.....supcio jednym slowem.

Podyskutowalismy troszke i zawrocilismy. Udalo sie przebic w innym miejscu, bo znajomy byl...ale i tak caly pobyt mocno naciagany. I ten niesmak, po raz kolejny.  Bo Meksykanie maja takie chore pojecie o psach i zwierzetach, ze trzeba je wiezic w domach, najlepiej na dachu i nie okazywac im zadnych uczuc. pan strznik proponowal zostawienie psow i pojscie sobie na plaze samemu. Nie miescilo mu sie w glowie, ze posiadanie psa to cos na ksztalt przyjazni, ze fajnie jest z nimi spedzac czas.....smutne to....




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz