poniedziałek, 16 marca 2015

trzeba bylo kupic Toyote

ale mielismy weekend szalony. zaczelo sie od pechowego piatku trzynastego, a skonczylo na pechowej niedzieli pietnastego.
ale po kolei moze.....co jakis czas musza byc jakies emocje, ale to byla prawdziwa kumulacja.
Jako, ze w niedziele odbywa sie gielda samochodowa zdecydowalismy sie, bo wyjatkowo wolny dzien mielismy, pojechac do Meridy w sobote popo.
Szybki nurek w sobote i juz o 15 bylismy na trasie do stolicy Jukatanu.  Okolo 4 godzin i dotarlismy na wpol zamarznieci od klimy do Meridy, a tam tradycyjnie do hotelu Casa Bowen...czysta historia pokryta patyna czasu.  krotki spacer po miescie i najgorsza kolacja jaka moglismy spozyc, zdarza sie w nowym miejscu...

Rano szybkie sniadanie, kawa i udalismy sie na autogielde. juz w drodze zaczelo mi wykrecac flaki ale tak bywa czasami, trafiony zatopiony trzeba bylo lazic po slonecznym placu, chociaz tego dnia pewnie wolalabym polezec na hamaku i zarzyc nospy dwie.
a auta byly nie w naszej klasie tzn. malo tych co chcielismy, duzo Rangerow, ktorych nie chcielismy wiec szwedalismy sie nieco rozczarowani.   I pojawila sie piekna Toyota T100, niestety 2drzwiowa ale na 5 pasazerow....pieknie zachowana, w jungli mozna by bylo nia daleko zajechac.....Jeff juz wlazl pod nia i nie moglam go wyciagnac....zakochalismy sie od razu.


Ale rozsadek, jeffa bardziej, zadecydowal, ze poszlismy szukac dalej. I pojawil sie samochod marzen, Nissan Frontier 5 cio letni, satn idealny ale ciut za malo forsy mielismy. Wiec musielismy tez odpuscic...a trzeba bylo chyba pozyczyc brakujacego tysiaca i poszalec.
I wtem zajechal nasz kolejny sen, Nissan NP300, po tego tu przyjechalismy. 4 cylindy, 4 drzwi, pick up i super eko paliwowy.  Obskoczylismy sprzedawce,  kilka pytan i pojechalismy na przejazdzke. karoseria odmalowana, podwozie w bardzo dobrym stanie, w srodku nieco zurzyty ale wciaz ok. Planowalismy cos mlodszego ale nie bylo tego dnia Nissanow np300 (niekt sie ich specjalnie nie pozbywa) wiec mimo, ze 2000 rok mocno sie tematem zainteresowalismy.
Przewaznie na gieldzie wszytskie silniki wypucowane, blyszcz...ten nie, nie umyty, uszczelka pod silnikiem brudna nieco od oleju, ale to raczej latwe i tanie w wymianie. Prowadzil sie dobrze ale cos gasl....moze nam, bo do automatow sie przyzwyczailismy a moze cos z nim nie tak....

Zajechalismy pod dom sprzedawcy i tam dobilismy targu, cena super. Sprzedawca gadal jak najety, za mily i za uprzejmy. Jeff juz sie gotowal aby go pozegnac. I ruszylismy w trase, trosze zakupow w Meridzie po drodzei autostrada. A tam, po jakim 90 km Jeff mowi, Gosia, cos jest nie tak, temperatura rosnie, musimy sie zatrzymac.....i zatrzymalismy sie po raz pierwszy.....cholercia zadnego zapasu plynow w aucie nie mielismy.....krople wody...ale nie bylo jeszcze zle.





Potem zatrzymalismy sie juz na maksa awaryjnie, na szczesie bylo jakies gospodarstwo i woda dla konni. Wiec poszla do chlodnicy zolta konska kolonska jakas. nie bylo wyjscia.


juz jechalismy bez nakretki na chlodnicy wiec pryskalo sie wszystko ale tak Jeff zadecydowal, bo cisnienie sie robilo za duze, termostat nie dziala itd...
kilka przystankow, dolewki,odpoczynkow i dupa w koncu. nie dalo sie, silnik sie zaczal dziwnie zachowywac, w koncu zgasl i zjechalismy na pobocze na srodku autostrady  nie bylo juz wiecej wody, ochlodzilismy go jak sie da i wtedy zaczelo sie sciemniac. I przyszla mysl do glowy, ze musimy wrocic i oddac sprzet nurkowy studento dzisiaj jeszcze, chocby o polnocy bo wylatuja w pon rano wczesnie. ze jakos musimy wrocic.....do tulum, a to jeszcze 100 km....



rozdzwonilismy sie do Zielonych Aniolow (to tutejsza gratisowa pomoc drogowa) ale nie przylecialy, szybko rozladowal sie telefon a w drugim wyczerpal sie kredyt..... ale spokojna glowa, zdecydowalismy wiec na stopa wrocic do najblizszego miasta Valladolid i tam poszukac lawety.
Nie latwo zatrzymac kogos na autostradzie po ciemku, ale w koncu udalo sie. Z dusza na ramieniu wsiedlismy do auta orkiestry detej i zajechalismy do miasta. Tam taxi i rundka w poszukiwaniu lawety. Niestety, wszystkie w trasie....nie wiadomo kiedy wroca.....a tymczasm 9 wieczor prawie....wiec podjelismy decyzje, ze wracamy do Tulum bo trzeba oddac sprzet na czas...



Wrocilismy, oddalismy graty nurkowe i strzelilismy sobie drinusie. Po kolejnym Jeff zaryl w polke i wylozyl sie zakrwawiony na podlodze. ja juz spalam, wiec jak sie rano przebudzilam i zobaczylam go zalanwgo krwia zaschla na calej twarzo czaszcze to juz nic ale jakis zly sen....



Postanowilismy zabrac nnaszego wielkiego pickupa i pojechac nim na autostrade km 138 i zholowac Nissana. Holowanie w meksyku jest niedozwolone...ale co tam i tak zholujemy.   na szczesie byl jeszcze na drodze, nietkniety, nie rozgrabiony i nie odholowany przez Policje....bo taka opcja tez istniala...



Ja na lawecie, Jeff na holu i jedziemy 40 km/h. Stersujace kilkadziesiat kilometrow, troszke podbladzilismy ale suma sumarum udalo sie. Przed samym centrum Jeff zadecysowal odplaic dranie i podjechac do mechanika wlasnymi silami. Dolal co trzeba i rura.  Troszke bladzenia pomiedzy ulica 37, 42 , 50 i 52....niezla cyfrada sie zrobila....ale udalo sie w koncu do poleconego (orkiestra deta) mechanika dojechac......sprawa kilkudniowa, rozebranie silnika, prawdopodobnie glowica sie mogla ciut przegrzac.....ciezko mi sie bylo w tym technicznym hiszpanskim polapac.  Auto zostalo u Jose Chena, a drugie postanowilismy zostawic u blacharza aby zalatal dziure w dachu.....bo juz trudno sie z nia bylo w deszczu poruszac....wrocilismy jak turysci autobusem, a auta do odbiory w czwartek, OBY! Cena uslug w Valladolid to 30 % tego co w Tulum, wiec w sumie gra warta swieczki.



Ale wciaz podsmiewujemy sie, ze bylo trzba kupic Toyote...piekna byla....




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz