piątek, 19 października 2012

bingo



Zbieranie grzybow to hazard, ale w tym przypadku nie trafilismy bingo.   Nie ten rok dla plechy.

Poznalam jednak sfere siebie I zycia, ktorej nie znalam. Troche nerwow I dygania, nie bylo mi za latwo. Mieszkanie w malutkim Chevy warunkow nie ulawialo. 8 dni spania na siedzeniu pasazera w aucie, zero lazienki, biezacej wody, deszcz za oknem I Larry, ktory wpolowie naszego wyjazdu przeszedl metamorfoze.

Urodzinowa lampka wina otworzylam zamknieta od 7 lat puszke pandory…..Larry poczul zug alkoholowyna powrot zanim jeszcze dno pierwszego toastu sie pojawilo. Moja w tym wielka wina, z kupilam to przeklete wino I namowilam Larrego do odswitnego potraktowania dnia. Po tym juz tylko Larry stal sie wieczornym utrapieniem.

Co do grzybow, jakies sie znajdywaly, ale trzeba sie bylo nachodzic od switu do zmroku, zmoknac I zgubic. Raz zawieruszylam sie lesie, zakrecilam w kolo w goraczce grzybowej, ze zadne gwizdy I hophopy nie pomoglo. W pochmurny dzien nie tak latwo tez na orientacje sie kierowac do wyjscia.  Serce przyspieszylo  na chwile, kiszki sie oczyscily w nerwowych skurczach, ale po godzine jakiejs znalazlam auto I Larriego. Oboje sie wystraszylismy nieco.  Na szczescie zycie w lesie zamarlo jak moje serce I nie nastraszyla mnie miejscowa fauna. Ufff, tajga kanadyjska to nie lasek  grzybowy w zielonogorskim… tu nie ma sciezek, szlakow  I wycinek co km…..zgubienie sie moze oznaczac nocleg w lesie I marsz pod biegun polnocny, drog bardzo malo, drzewa wysokie,ze nieba prawie nie widac. A ja z moim szwajcarskim scyzorykiem udawalam harcerke jak 20 lat temu. Nie mniej jednak zdobylam 3 piora na tym wyjezdzie.

Bingo nie trawfilismy, a wyjazd zbilansowal sie na zero. Przygoda zatem, nie o takim ekstremalnym pobycie jednak myslalam. Oj, cos ta Kanada to kraj wciaz bardziej dziki, a ja juz z wojennej siezki zeszlam dawno. Moj malo asertywny I spokojny stosunek do biegu rzeczy jednak wyciagnal mniez tarapatow I wrocilam w milcznieu, niemalze zupelnym, z na wpol pijanym I trzezwiejacym Larrym za kierownica.  Ufff, udalo sie jednak dotrzec do konca czyli do sadu w Cawston.

Sezon juz sie konczy, zostaly  2 gatunki poznych jablek do zebrania, fuji I pink lady I na tym chyba zakoncze moja przygode w kanadzie.  Pogoda jesienna, sucho raczej, wciaz powyzej zera w nocy, mieszkam sobie w wiekowej przyczepie z kartonem zamiast dywanu. Kilka filmow mi jeszcze na dysku zostalo, tak wiec wieczory mam umowione na kinowe seanse. Internet z prysznicem, 25 min drogi ale jest!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz