piątek, 2 września 2011

tegoryjec amerykanski








Przygod nigdy dosyc. Wczoraj urwal mi sie beben w pralce......Jeff ewidentnie sie zmartwil ta usterka.
Wczoraj tez zaniepokojona dziwnym znamiem na stopie, ktore poczatkowo swedzialo okrutnie (tak jak ugryzienia pluskwy) a teraz przybralo forme czerwonej powiekszajacej sie bruzdy, udalam sie na konsultacje. Chlopaki z Xibalby jednoglosnie orzekli, robak. Ufff, super, tego jeszcze nie przerabialam. Poznalam nowe hiszpanskie slowko gusano, warto zapamietac.
I tym samym przyslowiowe wdepniecie w psia kupe na ulicy nie bylo do konca omenem szczesia, a zapowiedzia infekcji pasozyta obleslnego. Roksana nadala mu fachowa nazwe tegoryjec amerykanski. Jest jak wampir chce tylko wypic krew...1ml dziennie.
aby nie gdybac za duzo poszlam do lekarza. nie zastanawial sie dlugo, gusano, 3 dniowa dawka albendazolu, masc na obrzek i bedzie dobrze. W miare czytania o nowym pupilu dostalam goraczki i zawrotow glowy, wczesniej czulam sie dobrze, poszlam z Jeffem do jungli. Jeff poszedl nurkowac, ekspolorowac, ale to nie bylo miejsce dla mnie wiec lazilam po okolicy z Zotz. Duzo zdjec napstrykalam, az bateria sie rozladowala. Piekne miejsce, troszke teraz deszczowka zabarwila wode na brazowo, ale i tak bajkowo bardzo. Zotz wpadla w panike jak Jeff sie zanuzyl, plywala w kolko, nie wiedzac co robic. Potem dostala istnej szajby biegania po lesie. Jeff wynozyl sie po 75 minutach psiego oczekiwania.
Jak wrocilismy troche slabiej sie poczulam, jakby troszke chora, ale to zapowiedziany skutek uboczny leku. Infestacja oblencami, o rany ale sie naczytalam....fuj, to paskudne wiedziec, ze cos pod skora sie gniezdzi nieproszone. Nie bede juz chodzic bez butow!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz