sobota, 9 lipca 2011

on the road czyli w drodze


wczoraj szalony dzien, ranno ostatnie slizganie sie po desce, udalo sie kilka razy. wspaniale bylo, na poczatek przylozylam sobie deska w glowe, az guz wyrosl, potem wbilam sie pionowo z fala w dol, ale koncowka byla juz dobra. Cremin powiedzial, ze od tego razu moze mnie nazywac surferem.
po desce wskoczylam po raz ostatni w skafander i zanurkowalam na pozegnanie sezonu w Cabo. pieknie bylo, w koncu woda niebieska sie zrobila. Byla dlugo zimna, zielona i zolta.
wieczorem szybkie 2 drinki w gronie znajomych Cabo i padlam zmeczona. po piatej pobodka i dzieki uprzejmosci Cremina dostalam sie komfortowo na lotnisko. Lot do Toluki bez przeszkod, w koncu z niedowaga bagazu udalo sie. Swoje graty zostawilam w Cabo, zapakowalam tylko minium.
Teraz mam 6 godzin przerwy na lotnisku. Dobrze, ze interent jest. Chcoiaz wolalabbym miejsce do spoczynku....zmeczona jestm tym kilkudniowym maratonem. Duzo pracy i nurkow bylo ostatnio.
A teraz tylko doczolgac sie do Tulum i odpoczne chwile. Chwile, bo w poniedzialek ruszam do Belize. Wycieczka po wize. Kuba chyba innym rrazem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz