poniedziałek, 30 maja 2011

california surfing















i stalo sie, bakcyl polkniety. surfing, wielkie fale, twarda deska. bylo wspaniale.
kilka rozleglych siniakow, brzuch prtzetarty od ciaglego wspinania sie na deske i czekania na fale, ale to nic. pojechalismy dzien wczesniej na camp surferow aby tuz po wschodzie slonca zaczac dzialac w wodzie. santiago, moj miszcz, spokojnie i cierpliwie wypychal mnie na fale, bez jego pomocy juz nie tak latwo znalezc sie we wslasciwym miejscu na fali. fala sa cudowne, szarpia i pchaja jak szalone do przodu, a surfer jak delfin przed lodka unoisi sie bez wiekszego trudu.
wskoczyc na deske nie jest latwo, ale da sie to zrobic. plywanie za to na desce do fali wymaga nie lada wysilku rak i plecow, to meczy najbardziej kiedy male raczki musza wioslowac pod fale i prad.
Zanocowalam u Mata na kempingu, taka prostota, saperka zamiast lazienki i sami szalency co zycie oddali diablu, chca tylko surfowac. na fotkach Mat wlasnie z kolegami, on leczy kontuzje snowboardowa i nie uczyl mnie w wodzie, ale dal lekcje na ladzie i rozmasowal zmasakrowane miesnie tak, ze dzisiaj nie mam zadnych zakwasow, tylko siniaki tu i owdzie.
wracam do 9 PALMS za tydzien, i za tydzien i za tydzien, a moze na tydzien....

1 komentarz:

  1. ...mam jednego studenta serfera. jest barczysty, ma blond wlosy i czesto patrzy blekitnymi oczami, teskno w dal. teskni do fal? :) robi dobre zdjecia...

    OdpowiedzUsuń