niedziela, 13 lutego 2011

hotel caribe maya

czas wspomniec o miejscu zamieszkania troszke. Specyficzny to tygiel, z uwagi na cene wiekszosc gosci hotelowych wynajmuje pokoje na miesiace. Mieszkaja tu uliczni grajkowie, showmani i podejrzanie wygladajace rozne typy. na moim pietrze jest pokoj Indian, ktorzy co noc maluja sie i ubieraja i tancza rytualy rozne na kazdym skrzyzowaniu. Obwieszeni sa wszystkim, co Mayowe, brzecza dzwoneczkami szmaskimi, zawsze slysze jak wracaja i wychodza do pracy. Pracuja z reguly po zmierzchu, w dzien czasem tez, dla tych co chca sobie pstryknac pamiatkowe zdjecie z PRAWDZIWYM INDIANINEM. Nie mam aparatu wiec i foto nie bedzie.
O roznych porach dnia i nocy cwicza melodie na fujarkach,,,,czasem musze oddac sie glebokiej medytacji aby nie dac sie poniesc emocjom denerwujacego swistania piszczalek.
Moj sasiad z koleji nie wiem czym sie zajmuje do konca, ale ma dobry gust muzyczny. Czasem widze jego rozchylone drzwi, jak kolysze sie na hamaku i slucha lokalnej muzy w najlepszym wydaniu. Nigdy chaly nie puscil. Ostatnio pokoj pucowal, do dzisiaj wdziera mi sie do pokoju przez moskitiere w oknach zapach gryzacego lizolu. Oj.....co to byl za srodek pioracy.
Troche dalej mieszka dziewczyna z tatuazem weza boa na calym ciele. chyba naturalnych rozmiarow, dobre tatoo.
Jest tez kilku innych muzykantow, ktorzy bez zadnej szczegolnej troski o cisze nocna cwicza kiedy im sie chce. Gitara w nocy mi nie przeszkadza, ale fletu nie lubie.
Najglosniejszym sasiadem jest jednak bar z muzyka zywa. Ojacie, graja co wieczor. Regularna popijawa, tryb weselny. Graja ostro niewyzyci rockmani, piluja wszystko od Beatlsow po Erica Claptona. Dobrze im to wychodzi ale po 2 tygodniach repertuar mam juz mocno wyswiechtany. Ojej, glowa mi juz peka, graja do 2 nad ranem.....po 2 tygodniach zamykam szczelnie juz wszystkie okna i szczeliny przez ktore docieraja dzwieki. To wszystko przez ta powtarzalnosc i jedna nute. Do tego tuz na rogu, 20 metrow dalej jest drugi bar, gdzie robia to samo. A po srodku nasz diveshop. W godzinacg 19-22 jak czasami siedze w szopie slysze 2 kapele na raz. No women no cry teraz graja jedni...a tamci chyba Aerosmith. Taki koncert zyczen. Tlumy napieraja na te knajpy, pija, spiewaja, bujaja sie przy dlugich lawach, biesiada istna. Srednia wieku 60, wielcy rosli Amerykanie, znaja wszytskie kawalki. Qrde to sie nazywa chamba (Chamba po meksykansu to robota). Anielska cierpliwosc trzeba miec.

Okolica wiec bardzo muzyczna, dobrze, ze pod woda cisza i spokoj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz