wtorek, 16 listopada 2010

Dzień prawie wolny, wolny od wody, ale i tak trzeba było otworzyć drzwi o 9 i udawać, że centrum otwarte. Wczoraj świętowaliśmy zakończenie kursu Diego. Szef przyrządził wielką michę pysznych krewetek. Palce lizać. Było ich do oporu.

Dzisiaj smutna prawda, bateria w aparacie umarła. Może ładowarka, ale raczej to wina baterii. Nie ładuje, nie działa, nie będzie więcej fotek na blogu. Teraz Nikon jak kłoda u nogi. Tylko same zmartwienia. Szanse, że poczta dojdzie się zmniejszają.....6 tygodni drogi bez celu paczki od rodziców, ponad 2 tygodnie od Roksanki. Troszkę opuścił mnie optymizm, że coś z tego będzie. Ale kto wie.....nadzieję jeszcze nie wygasły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz