sobota, 4 września 2010

koniec coco





Podsumowanie pobytu w Coco. Czas na zmiany. Po obejrzeniu filmu Into the wild zamyśliłam się na długo. Przypomniała mi się wyprawa do Szkocji, Grizzli man i kilka innych wątków. Poczułam się znowu w podroży, poszukiwaniu, i to motto końcowe happines is only real when shared. Zadumałam się, ale też dzisiaj cały dzień padał deszcz, pogoda dobra na kino domowe i kubek kawy. I tak też było.
Troszkę samotności popo.
Baśka czasem zamęcza paplaniem o niczym. Ostatnie dni razem, ale to już dobrze, bo zmęczyły mnie tak bliskie kontakty z 19 latka. Czasami chciałabym aby po prostu się zamknęła i wtedy jest dobrze. A może to zespól napięcia przedmiesiączkowego.

We wtorek wynosimy się z Baśką na dobre. Najpierw 3 dni w Nikaragui, jeszcze razem.
Potem na wschodnie Wybrzeże, do Manzanilla, tuż przy granicy z Panama. Baśka jedzie do Tamarindo z Omarem, miejscowym chłopakiem, 2 Głowy niższy ale bardzo go lubię. Nie lubię ich za to razem, bo Baśka zachowuje sie wtedy jak typowa nastolatka uzależniona od ciągłego kontaktu fizycznego, syndrom trzymanej raczki i rechocze z byle powodu.

Na koniec spotkała mnie niespodzianka, w sumie mila. Na pożegnalnym wieczorku Laury, Earla i Karie zjawił się Martin z Brenda z Rich Coast Diving. Przeszliśmy koło siebie dosyć obojętnie, szybko się zmyli. Po kilku drinkach Martin jednak powrócił do baru i przeprosił mnie za całą sytuacje, ze chce pokoju, ze musiał zająć jakąś stronę, ze biznes czasami ciężki w relacjach. Troszkę pogadaliśmy, sytuacja załagodzona. Uściski i całusy na koniec. Wielkie zaskoczenie, nie tylko dla mnie. Martin bowiem należy do typu twardzieli co to zawsze maja racje. Dobrze, że się tak zachował. Chwali się.
W Coco zostaje jedynie moja holenderska sympatia Martajn. Co za paradoks, wszyscy wyjeżdżają, on akurat zostaje. Nie wykluczone jednak, że się jeszcze w tej części świata zjedziemy w jedno miejsce.
Wczoraj wiec pożegnalne ladies night, bo kolejnej środy i czwartku w Coco już nie będzie. Ale będzie gdzie indziej. Hurra!

Na foto Santa Cruz, kowbojskie na maxa odrealnione miasteczko. Ale nastroju i pogody na fotografowanie nie było....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz