sobota, 1 sierpnia 2015

udalo sie tzn. podroz bez awarii.
co prawda do ostatnej chwili nie udalo mi sie wymienic dolarow na euro we Wloszech, tym samym przestrzegam. Nie zabierajcie dolarow do Wloch. Na sardynii nie bylo zadnego kantoru ani banku, ktory wymienia walute, a w Mediolanie na lotnisku pani zaproponowala mi 60 euro za 100 USA, wiec jakies 30 % prowizji. Tym samym zmuszona bylam ostatnie zakupy ograniczyc do paczki ryzu, parmezanu i botargii. Na szczescie starczylo mi srodkow na karcie na pozegnalna butelke wina.

A w Meksyku juz w autobusie lokalnym w meridzie poczulam, ze jestesmy krajem trzeciego swiata, oj tak! hehehe, szokujaca roznica po wypachnionym Mediolanie. Aby poczuc sie bardziej swojsco zaraz przy dworcu poszlam na tacos z dobra lyzka habanero. Smakowalo wybornie. Sama podroz z Meridy troszke meczaca, 2 pzresiadki i duzo czekania na dworcu. Zdecydowanie lepiej by bylo doleciec tym samolotem do Cancun.....ale to tak na przyszlosc.
Dojechalm kolo 1 w nocy.....a dolatujac do Cancun mialabym szanse na 20....

A w domu spora warstwa kurzu, wiec od 7 rano sprzatam. Jutro wracam pod wode.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz