czwartek, 28 czerwca 2012

co w lesie piszczy

nie ma zmiluj sie, wracamy dzisiaj po butle.....I stalo sie, chcialam rzucic kamieniem w gniazdo os. I nie trafilam, za to one tak. Alć!
Bolalo przez chwilunie, dranie mi sie tez wplataly we wlosy co zajelo mi troche. W sumie dwa trafienia w szyje i cos pod wlosami. Bylismy juz w polowie drogi powrotnej, bacznei obserwowalam czy nie puchna mi wargi i szyja, ale nie. Nie ma reakcji.
Ale jak juz doszlismy do auta i jak juz dojechalismy do Xibalby zrzucic puste butle to wiedzialam, ze cos jest nie tak. pojawila sie wysypka, ale jaka! Wszystko swedzialo jak diabli, powieki, oczy, srodek ucha i cala skora. Z minuty na minute pokrywalam sie bablami, a skora plonela. prysznic nie za wiele pomogl, Jeff pobiegl bo jakis odczarywacz do apteki.....uff, a ja drapalam sie jak zapchlony zwierzak. Ojeje, ale to swiad. Tabletka zaczela powoli dzialac, usnelam po zmaganiu sie z silnym odruchem zrzucenia skory natychmiast.
Ufff, zeszlo, godzina drzemki pomogla....ale teraz juz wiem, ze taka tableteczke to bede miala przy sobie blizej zawsze w lesie....
a jednak to nie kleszcze sa najwieksza zmora lasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz