poniedziałek, 28 września 2015

przygoda belizejska

oj wiele przygod od ostatniego razu, moze zaczne od tej najlepszej.
w srode postanowilismy w czworke (Richy, Monica, Jeff i ja) pojechac na belizejska granice i pozalatwiac formalnosci. Monica potrzebowala przedluzyc pobyt w Meksyku (robi sie to poprzez przebicie pieczatki za drobna oplata albo opuszcza sie kraj na 72 godziny), a Jeff postanowil po 7 latach wycofac Jeepa Cherokee z obiegu i anulowac importowy papier (o tyle to wazne, poniewaz jeden cudzoziemiec moze importowac tylko jedno auto i dopoki go nie wycofa nie moze przywiezc z USA nowego). Poki wiec auto na chodzie pojechalismy.

Monica, cala w nerwach, jak to bedzie przekupic celnika, czy ma sie usmiechac czy milczec....Jeff na luziku zupelnym, amerykanska optymistyczna twarz.
dojechalismy wczesnie, tuz po 10 rano. celnik od razu zaproponowal, ze sprawuche da sie zalatwic bez opuszczania kraju, za jedyne 3500 pesos. Richy stargowal sie do 2000 czyli jakies 120 USD. Tranzakcja udana, wszyscy zadowoleni.
Przejechalismy do innego punktu graniczego, gdzie zalatwia sie sprawy importowanych aut. Wjechalismy, w czworke, do strefy zero czyli to juz nie Meksyk ale jeszcze nie Belize.
Anulowanie papierow auta to faktycznie bulka z maslem ale wyjechanie z anulowanymi papierami ze strefy zero i wjechanie ponownie do meksyku to juz zupelnie inna sprawa. Usmiechnieci przejezdzamy granice, zapala sie czerwona lampka, zjezdzamy na bocznice i mily maly pan pyta sie co robimy i gdzie sa papiery auta. jeff na to, ze wlasnie je wycofalismy....a pan pyta to jak chcecie wjechac bez dokumentu umozliwiajacego poruszanie sie pojazdu do meksyku.....i wtedy zaczal sie meksyk.

odprowadzilismy auta na wieczny parking....hahaha, tam staly wozy z wielka warstwa biurokratycznego kurzu. amen.
jeff udal sie na wyjasnienia, przesluchania czy jak to zwal, godzina, dwie. poznalismy wszystkich urzednikow i urzedniczki i kazdy powtarzal, ze nie mozemy wjechac do meksyku chyba, ze odnowimy papiery wozu, co w rezultacie ponownie blokuje jeffa.

az w koncu szef celnikow zaprosil jeffa do gabinetu na skorzana kanape i dwuznacznie dal do zrozumienie, zebysmy odjechali i wrocili odnowic papiery....a jeff nie do konca wiedzial czy daje mu wolne czy faktycznie mamy wrocic do biura co wydaje pozwolenia. i zamiast skrecic w prawo skrecilismy w lewo a potem juz za zakretem szybciej, szybciej i opuscilismy Chetumal. Troszke kamien z serca, zjedlismy bardzo pozne sniadanie (o 15stej) i ruszylismy w droge powrotna.

Po 100 km czyli w polowie drogi mniej wiecej, mija nas policyjny samochod wyscigowy z napisem Policja Federalna, jechal w przeciwnym kierunku, kontakt wzrokowy Jeffa i Federalnego.....minelismy go i Jeff powiedzial, on nas zatrzyma zaraz..... i tak sie stalo, federalny zawrocil, wlaczyl syrene i lunapark swiatel i za chwile bylismy juz na boku z predkoscia 0 km/h.
Pan powiedzial dzien dobry i od razu przeszedl do tematu papierow auta czy auto jest dlugo w kraju i poprosil o pozowlenie na prowadzenie w Meksyku amerykanskiego jeepa....dokladnie te, ktore wlasnie anulowalismy. Jeff cos tam wymamrotal i wyznal, ze wlasnie wracamy z granicy z papierem. I wtedy pan spojrzal na papier i jakby nie bardzo wiedzial co tam jest napisane zapytal ponownie jeffa czy to jest nowe pozwolenie odnowione i Jeff pokiwal glowa , ze tak.....i pan pomachal i odjechalismy. wszystko odbylo sie na bezdechu....

potem juz tylko nawalnica i deszcz, z ktorym wycieraczki sobie nie radzily. I nagle jeff a wlasciwie auto dostaje jakis dziwnych wstrzasow i toczymy sie bez wiekszej kontroli.....z predkosi 120 hamujemy do 20....i usterka przestala. to byla jakas samistna blokada kol, abs czy hamulec....powtorzylo sie to ponownie ale tylko raz...potem kilka razy zaswiecily sie wszytskie kontroli, ktoryc nie chcielismy nigdy widziec....ale dojechalismy. i jak juz wszyscy opuscilismy  auto spod maski uderzyl wodospad...pekla rura chlodnicy....

ale to juz bylo pod domem, gdzie winko chlodzilo sie w lodoweczce. i moglismy soebie juz tylko opowiadac historyczna przygode belizyjska.

czwartek, 17 września 2015

15 wrzesnia Mexico, podobnie jak wiele innych latino krajow, obchodzilo Swieto Niepodleglosci. To najwieksza fiesta w ciagu roku, festyn na calego, fajerwerki, estrada i wiele innych.
Richy bardzo chcial uchwycic piekne wystrzaly o 23 ale jakos tak sie zagadalismy, ze nie zdarzyl rozstawic statywu i chyba nie udalo sie zrobic zadnego foto.  Ale wieczor byl bardzo szampanski. Obledne wesole miasteczko, cumbia bebnila w uszach, wielka scena koncertowa grajaca do 9 rano.

Dzien po obchodach spedzilam przekladajac sie powoli z kanapy na lozko i odwrotnie. Prawdziwy relaks, obejrzalam stare polskie komedie, francuski numer (zabawne) i poranek kojota. Jaki ten stuhr mlody tam na tych filmach. I jakie te filmy historyczne....

W biznesie pelnia sezonu ogorkowego. Nic sie nie dzieje, nie ma rezerwacji, zapytan i bookingow. Czas na prace domowe, nurkowanie, bouldering (o tak, mamy scianke wspinaczkowa przy plazy i maly klubik powstal fascynatow boulderinu). czekamy tez na info w sprawie pozowlenia na eksploracje nowej dziury, dobrze sie zapowiada ale wlasciciela nie  mozna dorwac.

Oddalismy tez w koncu szostego psa wlascicielom. cabron juz nie jest z nami. cale szczescie, bo od 2 tygodni prawie nic nie jadl i martwilismy sie, ze nam zejdzie. teraz juz po problemie, niech ma sie dobrze u Ivana.





wtorek, 15 września 2015

skoczylo sie...polnocne maratony i pokrzywione plecy.
z przyjemnoscia rozlupalam to i zapakowalam do worka.


niedziela, 13 września 2015

ukladanka

wessala mnie czarna dziura czyli 2000 puzzli. siedze juz prawie 2 tygodnie i w kazdej wolnej chwili czy to dzien czy noc ukladam..... i jeszcze jeden i jeszcze itd.... nie da sie przestac, jak paczka orzeszkow albo  tabliczka czekolady.

juz blizej niz dalej ale teraz ciezkie kawalki do olozenia. wszytsko juz takie podobne.... po nocach mi sie sni, i te anioly i te fragmenciki....jeff w drugim dniu odpuscil, ze jakis za swiety ten obrazek i patrzec na niego nie moze. moze wiec to rodzaj terapii anielskiej.....a przynajmniej trening cierpliwosci anielskiej...

oto kilka fot z roznych etapow.....
zaczelo sie od ramki....2 dni...a potem juz roslo w oczach..








sobota, 5 września 2015

wczoraj rozpoczelismy sezon grillowy nowego grilla i ogrodu. pysznie bylo. byly zeberka w texanskim rubie, byly porobello w serem, papryki i szczypiorki zapikane, duzo wina i wody, bo na dworze wyjatkowo parno  i duszno.
ten wieczorek byl jeszcze skromny, wlasciwie dla studenta jeffa na zaknonczenie, ale juz mozemy smialo szykowac wieksza impreze otwarcia dla znajomych. potrzeba tylko jakis wielki stol skonstruowac.

ostatni tak goracow nocy, ze spimy na dworze na hamaku. ale nad ranem kiedy muchy zczynaja oblatywac swieze psie kupy i juz nei jest tak przyjemnie, trzeba sie chowac. i tak to jest w tropikach, albo pada albo za goraco albo muchy albo komary.