poniedziałek, 30 marca 2015

dzisiaj kupilam kolejny bilet lotniczy. dla mamy jeffa, leci zobaczyc wnuczka i Claire do Londynu i poczeka na urodzenie sie nowych blizniakow. moze i nawet do Polski zajedzie, hahaha, byloby to zabawne.

a tymczasem  mamy kilka dni wiatru norte czyli lekkie ochlodzenie i sztormik. w cenotach nurkuje sie jednk bez zmian. i tak tez robimy. nie ma czasu aby sie wybrac do urzedu komunikacju niestety ale mam to w glowie.

sobota, 28 marca 2015

LOT ZLNFNZ

Pomimo katastrof lotniczych i depresji pilotow bilety lotnicze jakos nie potanialy.
Ale udalo sie przechwycic cos okazyjnie. Przylatuje 11 czerwca do Wroclawia kochani!
A zatem pozostalo nam jeszcze kilkadziesiat dni tylko.....
8 lece do Londynu, a potem juz kto wie na ile w domu.....
i piekny tydzien za nami, sporo minut pod woda.
a wczoraj wydawalo mi sie, ze przerejestruje auto raz dwa...ale jednak to Meksyk. Tutaj panuje silna potrzeba targania obywatelem i wysylania go w kolo po cos, co nie istnieje. I tak tez bylo wczoraj.
poniewaz auto jest zarejestrowane w stanie yucatan, a ja mieszkam w quintana roo sprawa sie skopmlikowala...... pani w okienku poprosila mnie o dowody corocznej opalaty drogowej z aauto, ktorych sprzedawca mie nie dal...dostalam tylko potwierdzenie ostatniego roku.
now ice wyslala mnie pain do urzedu w stanie Yucatan, najblizej to valladolid, 100 km, a tam pan uprzejmy mi powiedzial, ze oni nie pobieraja tutaj takich oplat i nie moze mi dac takiego potwierdzenia, bo w stanie Yucatan nie placi sie za auta co roku....

wiec jest rozwiazanie, trzeba w stanie Quintana Roo zaplacic za auto za 5 lat wstecz i bedzie tak jak trzeba. brzmi to jakos paranoicznie, ale nie podlega to dyskusji....i tak bede musiala zrobic. i wszytsko na pelnym legalu i w imie prawa.

sobota, 21 marca 2015

Nissan w domu. Jeszcze troszke w elektryce Jeff grzebie, bo nie wszytsko dziala jak trzeba.
Dzisiaj piekny nurasek w Sac Be Ha z Andrzejem, jutro z Ania, a zatem Polska.

czwartek, 19 marca 2015

eko siedziska







oto historia siedzen....ciezka praca to byla przyznam ale jak wygodnie teraz!
poszlo 20 kg sznura i ponad 2 kg kleju w goracym pistolecie, pare pecherzy ale juz po wszystkim. dzisiaj startuje z nowa produkcja, dos mas.

A jeff w tym czasie szalal z deskami na lozko i polki....




wtorek, 17 marca 2015

pies przyjacielem czlowieka

13 stego w piatek mozna liczyc tylko na psa....
reszta zawiodla. kumulacja dziwnych zdarzen, odmowa wspolpracy komputerow, serwerow i bankow.... a psiaki nie mialy trzynastego, kochajace jak zawsze.




a od dzisiaj kilka dni prac ciezkich domowych...kupilismy stos drewna na lozko i polki. upal jak w piekle, lod sie rozmraza w drinku w 5 min.

poniedziałek, 16 marca 2015

trzeba bylo kupic Toyote

ale mielismy weekend szalony. zaczelo sie od pechowego piatku trzynastego, a skonczylo na pechowej niedzieli pietnastego.
ale po kolei moze.....co jakis czas musza byc jakies emocje, ale to byla prawdziwa kumulacja.
Jako, ze w niedziele odbywa sie gielda samochodowa zdecydowalismy sie, bo wyjatkowo wolny dzien mielismy, pojechac do Meridy w sobote popo.
Szybki nurek w sobote i juz o 15 bylismy na trasie do stolicy Jukatanu.  Okolo 4 godzin i dotarlismy na wpol zamarznieci od klimy do Meridy, a tam tradycyjnie do hotelu Casa Bowen...czysta historia pokryta patyna czasu.  krotki spacer po miescie i najgorsza kolacja jaka moglismy spozyc, zdarza sie w nowym miejscu...

Rano szybkie sniadanie, kawa i udalismy sie na autogielde. juz w drodze zaczelo mi wykrecac flaki ale tak bywa czasami, trafiony zatopiony trzeba bylo lazic po slonecznym placu, chociaz tego dnia pewnie wolalabym polezec na hamaku i zarzyc nospy dwie.
a auta byly nie w naszej klasie tzn. malo tych co chcielismy, duzo Rangerow, ktorych nie chcielismy wiec szwedalismy sie nieco rozczarowani.   I pojawila sie piekna Toyota T100, niestety 2drzwiowa ale na 5 pasazerow....pieknie zachowana, w jungli mozna by bylo nia daleko zajechac.....Jeff juz wlazl pod nia i nie moglam go wyciagnac....zakochalismy sie od razu.


Ale rozsadek, jeffa bardziej, zadecydowal, ze poszlismy szukac dalej. I pojawil sie samochod marzen, Nissan Frontier 5 cio letni, satn idealny ale ciut za malo forsy mielismy. Wiec musielismy tez odpuscic...a trzeba bylo chyba pozyczyc brakujacego tysiaca i poszalec.
I wtem zajechal nasz kolejny sen, Nissan NP300, po tego tu przyjechalismy. 4 cylindy, 4 drzwi, pick up i super eko paliwowy.  Obskoczylismy sprzedawce,  kilka pytan i pojechalismy na przejazdzke. karoseria odmalowana, podwozie w bardzo dobrym stanie, w srodku nieco zurzyty ale wciaz ok. Planowalismy cos mlodszego ale nie bylo tego dnia Nissanow np300 (niekt sie ich specjalnie nie pozbywa) wiec mimo, ze 2000 rok mocno sie tematem zainteresowalismy.
Przewaznie na gieldzie wszytskie silniki wypucowane, blyszcz...ten nie, nie umyty, uszczelka pod silnikiem brudna nieco od oleju, ale to raczej latwe i tanie w wymianie. Prowadzil sie dobrze ale cos gasl....moze nam, bo do automatow sie przyzwyczailismy a moze cos z nim nie tak....

Zajechalismy pod dom sprzedawcy i tam dobilismy targu, cena super. Sprzedawca gadal jak najety, za mily i za uprzejmy. Jeff juz sie gotowal aby go pozegnac. I ruszylismy w trase, trosze zakupow w Meridzie po drodzei autostrada. A tam, po jakim 90 km Jeff mowi, Gosia, cos jest nie tak, temperatura rosnie, musimy sie zatrzymac.....i zatrzymalismy sie po raz pierwszy.....cholercia zadnego zapasu plynow w aucie nie mielismy.....krople wody...ale nie bylo jeszcze zle.





Potem zatrzymalismy sie juz na maksa awaryjnie, na szczesie bylo jakies gospodarstwo i woda dla konni. Wiec poszla do chlodnicy zolta konska kolonska jakas. nie bylo wyjscia.


juz jechalismy bez nakretki na chlodnicy wiec pryskalo sie wszystko ale tak Jeff zadecydowal, bo cisnienie sie robilo za duze, termostat nie dziala itd...
kilka przystankow, dolewki,odpoczynkow i dupa w koncu. nie dalo sie, silnik sie zaczal dziwnie zachowywac, w koncu zgasl i zjechalismy na pobocze na srodku autostrady  nie bylo juz wiecej wody, ochlodzilismy go jak sie da i wtedy zaczelo sie sciemniac. I przyszla mysl do glowy, ze musimy wrocic i oddac sprzet nurkowy studento dzisiaj jeszcze, chocby o polnocy bo wylatuja w pon rano wczesnie. ze jakos musimy wrocic.....do tulum, a to jeszcze 100 km....



rozdzwonilismy sie do Zielonych Aniolow (to tutejsza gratisowa pomoc drogowa) ale nie przylecialy, szybko rozladowal sie telefon a w drugim wyczerpal sie kredyt..... ale spokojna glowa, zdecydowalismy wiec na stopa wrocic do najblizszego miasta Valladolid i tam poszukac lawety.
Nie latwo zatrzymac kogos na autostradzie po ciemku, ale w koncu udalo sie. Z dusza na ramieniu wsiedlismy do auta orkiestry detej i zajechalismy do miasta. Tam taxi i rundka w poszukiwaniu lawety. Niestety, wszystkie w trasie....nie wiadomo kiedy wroca.....a tymczasm 9 wieczor prawie....wiec podjelismy decyzje, ze wracamy do Tulum bo trzeba oddac sprzet na czas...



Wrocilismy, oddalismy graty nurkowe i strzelilismy sobie drinusie. Po kolejnym Jeff zaryl w polke i wylozyl sie zakrwawiony na podlodze. ja juz spalam, wiec jak sie rano przebudzilam i zobaczylam go zalanwgo krwia zaschla na calej twarzo czaszcze to juz nic ale jakis zly sen....



Postanowilismy zabrac nnaszego wielkiego pickupa i pojechac nim na autostrade km 138 i zholowac Nissana. Holowanie w meksyku jest niedozwolone...ale co tam i tak zholujemy.   na szczesie byl jeszcze na drodze, nietkniety, nie rozgrabiony i nie odholowany przez Policje....bo taka opcja tez istniala...



Ja na lawecie, Jeff na holu i jedziemy 40 km/h. Stersujace kilkadziesiat kilometrow, troszke podbladzilismy ale suma sumarum udalo sie. Przed samym centrum Jeff zadecysowal odplaic dranie i podjechac do mechanika wlasnymi silami. Dolal co trzeba i rura.  Troszke bladzenia pomiedzy ulica 37, 42 , 50 i 52....niezla cyfrada sie zrobila....ale udalo sie w koncu do poleconego (orkiestra deta) mechanika dojechac......sprawa kilkudniowa, rozebranie silnika, prawdopodobnie glowica sie mogla ciut przegrzac.....ciezko mi sie bylo w tym technicznym hiszpanskim polapac.  Auto zostalo u Jose Chena, a drugie postanowilismy zostawic u blacharza aby zalatal dziure w dachu.....bo juz trudno sie z nia bylo w deszczu poruszac....wrocilismy jak turysci autobusem, a auta do odbiory w czwartek, OBY! Cena uslug w Valladolid to 30 % tego co w Tulum, wiec w sumie gra warta swieczki.



Ale wciaz podsmiewujemy sie, ze bylo trzba kupic Toyote...piekna byla....




środa, 11 marca 2015

Emilek nam sie pochorowal.....byla jakis niewyrazny, potem, znaczy wczoraj juz nie fatygowal sie aby wstac i lezal w jednym miejscu jak zabity....Jeff oczywiscie nie zorientowal sie, ze kot chory....potem na veta bylo juz za pozno. rano dzisiaj wyrzygal jakiegos paskudnego robaka co sie jeszcze ruszal....oj, jak ja nie lubie plazincow oblesnych. a on taki byl, jak z filmu jakiegos science fiction. musialm jeffa poprosic aby tego rzygusia zgarnal bo mnie zemdlilo.

vet dopatrzyl sie jakiegos tam czegos.....dal mu pare zastrzykow i czekamy....cholercia z ta menazeria, kazdy jakies chory co chwila....

wtorek, 10 marca 2015

piekny sloneczny poranek, studenci sie jeszcze nie pojawili i kto wie czy sie pojawia, bo kontakt z nimi jakis nie do konca. Dzien wolny tez fajny.

zastanawiam sie nad skroceniem drogi poszukiwania samochodu i zakupem od znajomego, co wyjezdza do USA pickupa Dodga Dakoty.  Co prawda 6 cylinkdrow i silnij 3,7 ale to i tak w porownaniu do tutejszych pickupow maluszek/sredniaczek.  Cena jest przystepna ale to zupelnie inny model, niz ten ktory mialam na mysli...wiec tak z zaskoczenia sama nie wiem. Przejechalam sie bryka, nie ma sie do czego przyczepic, moze ciut hamulec piszczy, ale reszta jak w zegarku. jeff obejrzal, mowi, ze na pierwszy rzut oka wszystko pod maska gra...... hmmm, wiec mam zagwostke.

A tymczasem terminy cisna i trzeba z autem zrobic porzadek. Jeff mial 2 dni temu wielkie starcie taxi/policja o odbieranie klientow z hotelu. tutaj nam nie wolno, bez wzgledu na jakie tam mamy pozwolenia, podjechac pod hotel zrzucic czy pobrac ludzi. Od tego sa taksiarze. Goscie czekali na Jeffa i taksiarz sie zdenerwowal, ze zabral mu kurs i zadzwonil po Policje. I zrobila sie godzinna chryja. Na szczesie nasze oddzialy SINTRA, te co zabieraja auta w takiej sytuacji i robia wielkie klopoty, byli na niedzielnym odpoczynku....ufff ale qrcze trzeba jednak skonczyc z przyslugami dla klientow.

sobota, 7 marca 2015

5 rok w Meksie leci...do przodu na maksa, bez opamietania, czterdziestka na karku wisi juz prawie....hehehe, a tu pelen relaks. dobre zdrowie, dobre samopoczucie, ni ema co narzekac.
obnurkowuje teraz grupe Wroclawian, Bogusie, Andrzeja i Jarka...wesolo jest.  ucze sie powiedzonek nurkowych z wrocka, ze instructor to dealer a gadety nurkowe to majonez. bylo wiec dzisiaj nieco "przedszkola ale bez majonezu bo dealer twardy".

Zosia! Kupilam juz koszulke na probe biala w fasonie na probny wydruk nietoperza. czeka w bielizniarce. jest biala i nie ma rekawow,  i czeka na farbe, bo terminy gonia i koniecznosc wreczenie koszulek druzynom jest pilna.... ach, chcialoby sie miec talent plastyczny w reku i maznac od niechcenia cos genialnego...ale niestety, talent wciaz gleboko ukryty ale wrazliwosc plastyczna i wymagania przeogromne.

dzisiaj nasz Emilek mial w nocy odwiedziny. Przyszla czarna puma i obsikala cala werande robiac przy tym tyle szumu, ze musialam interweniowac. poza tym maly rosnie....pomimo, ze kupilam mu rozne zabawki, najlepiej lubi bawic sie bateryjka, fajnie sie odbija od szklanej sciany. poza tym lubi szynke z piersi indyka i ugniatac o poranku.

a psy jak byly cztery tak sa cztery......radosnie witajace o poranku, chyba zrobie filmik jak to wyglada bo to niezly teatr. obiecuje!


wtorek, 3 marca 2015

Palomita

dzisiaj odwiedzilismy mala dziurke zwana Palomita. Piekny 145 min nurek, troszke ciasno na poczatku i gliniasto ale ogolne wrazenie bardzo pozytywne i warto tam wrocic. Natknelismy sie wciaz na eksploracyjne strzalki Jeffa z 2009 roku.

Dziura jest tuz na szutrowej drodze, pozyczylismy drabine do zejscia ale nie bylo latwo. Po nurku wyjscie troszke meczace ale udalo sie.  I takie dni wolne lubie najbardziej a nie tam wycieranie kurzu scierka.

niedziela, 1 marca 2015

wolna niedziela! moze tym razem znajdzie sie troszke czasu na starcie kurzu.
nie widaomo kiedy zrobilo sie gorace lato za oknami. slonce pali, pot z czola sie leje, przyjemnie zanuzyc sie w chlodnawej sadzawce.

pozeglanismy ekspedycje jsakiniowa z Sardynii, fantastyczni ludzie to sa i bardzo bym chciala ich odwiedzic we Wloszech...kiedys tam. Poki co mysle nad planami lotniczymi ale nic konkretnego jeszcze nie postanowilam.

odzbieralam tez fundusz transportowy wiec lada chwila trzeba bedzie wybrac sie na gielde samochodowa. hurra!!!!!