wtorek, 27 września 2011

ojejej, ale dzisiaj spocuszkowo. wisi burza i nie moze opasc. a na pustyni to by sie przydala, kaktusem tez woda potrzebna. widzialam pieknego kwiata kaktusa wczoraj, ale za leniwa bylam aby sfotografowac, dzisiaj chcialam, ale juz przekwitl. bede szukac na nowo.

sobota, 24 września 2011


wszystko idzie do przodu, powoli odszukuje stare kontakty, spotykam na nowo starych znajomych. hehehe, mile wieczory i pogaduchy. nie u wszytskich jednak dobrze sie dzialo.

lada dzien wraca moj ulubieniec Kent, juhu....brakuje go tutaj.
na foto nasza rafa z ostatniej chwili.

czwartek, 22 września 2011


kolejny dzien w wodzie, 32 stopnie. piekne widowisko, czekam na zdjecia i filmiki od klientow.....podesle jak skopiuje.
w domu mieszka sie sielsko, cisza i spokoj. prawdziwy relaks po pracy, rozwiesilam hamak, ale w porownaniu z tym w Tulum wyjatkowa niewygodny....zylasty jakis.
na foto poranne lowy z basenu...sniadanie?

środa, 21 września 2011

cabo boskie cabo

jejku, nurki sa niewyobrazalne, jest tyle ryb, ze nie widze nurkow. strasznie dobrze wrocic do takich warunkow!!!!!!
dom na dokerskiej wciaz do wziecia.....qrde, jedno zmartwienie.

poniedziałek, 19 września 2011

powrot



dni byly zamieszane, ne bylam online. jestem, teraz, i jestem w CABO PULMO. Ale dziwnie, hehehe, fajowo i teskno zarazem. cabo bez zmian chyba, przynajmniej nie jakis drastycznych.
wynajelam dom, za 150 dolarow, piekna lokalizacja, caly dla mnie jak palac jakis. pokaze kilka fot wkrotce.
podekscytowana bylam na maksa lotem nad Mexico City, przeogromne, niekonczacy sie horyzont domow i ulic.....ma tyle mieszkancow co cala Polska, na marginesie. fajny lot to byl, potem ladowanie nad Cabo o zachodzie slonca, qrde piekne tez. Za leniwa bylam siegnac po aparat, ale chyba warto by bylo.
W Cabo serdeczne powitania, usciski, kochani ludzie. Mile bardzo. Dzisiaj wrocilam pod wode, wow, zepsul mi sie komputer wiec nie wiem ile stopni, ale na pewno ponad okolo 30. niewiarygodnie!!!!!! pamietam cabo jak bylo 14.....
o sercu pozostawionym w Tulum nie wspominam nikomu, o powrocie jutro nie mysle, wiec bede zatajac info. poki co jest pomysl abym stala sie video fotografem centrum.....zeby kupic super sprzet i mialabym focic. Pomysl moze nie glupi, naucze sie czegos, bez inwestycji, i zobacze czy lubie.
A zatem, do roboty. Dzisiaj na zacheta napiwek 40 dolarow, uffff, bo z kaska krucho. ale tutaj kaska nie jest taka wazna......zycie na kredyt, placi sie raz na 2 tygodnie. hehehehe, nowa kadra w dive shopie tez dobra, mlodzi ale sympatyczni.

czwartek, 15 września 2011

VIVAT MEXICO

blisko 300 minut pod woda dzisiaj. Rano z jeffem bylismy w DOS PISOS, lojej jak tam pieknie. Zaczyna sie jakby mysz penetrowala dziury w serze, a potem wielkie komnaty naciekowe, a potem pietra, qrde jak po najlepszych narkotykach. czas denny 147 minut, 3 razy siku....
Potem juz zawodowo, trzeci dzien nurkowy z francuskim klientem Lionelem V.
Dzisiaj swieto niepodleglosci, nie wiem tylko czy fizycznie dam rade swietowac....

środa, 14 września 2011

dzungla


dzisiaj bez wody, tylko strugi potu. pojechalam z jeffem do lasu. On eksplorowal, a ja lazilam dookola przez 100 minut. W drodze powrotnej zawzielam sie i zatachalam jedna butle do samochodu. 2 km. meczace trzeba przyznac. po drodze widzielismy malpy dzikie, spider monkey, trzeba uciekac bo robia siku i kupe na glowe.
Zotz kocha plywac, mysle, ze zrobila kilka km stylem pieska.

wtorek, 13 września 2011

angelita


piekne nurki dzisiaj, zatopilismy sie w magicznej chmurze. Ona na glebokosci 30 metrow. Angelita czyli Maly Aniolek to miejsce wyjatkowe. tutaj filmik ( nie moj oczywiscie) http://www.mentv.pl/film/4237/meksyk-cenote-angelita---podwodna-rzeka/
 Spotkanie z Pablo tez udane. Troche niezdrowego szalenstwa w nim, ale dobrze chyba.

poniedziałek, 12 września 2011

niedziela na relaksie, wizyta w prze prze prze pieknej jaskini zwanej Chinese Garden nalezacej do systemu Taj Mahal. Qrde, dech zaparlo.
Dzisiaj mam klienta, 2 nurki, jutro tez i pojutrze tez. Fajnie. Maly zastrzyk gotowkowy bardzo pozadany na koniec mojego przedluzonego bardzo pobytu w kraju Majow. Jutro tez ma przyjechac Pablo do Tulum i zabieram go na nurkowanie. Nie wiem jak wyjdzie cale spotkanie...nie widzielismy sie od stycznia, odkad to postanowil isc swoja droga. Ale nie mam w sobie zlych emocji, ani tez juz dobrych. Jeff zabral wszystko. 

niedziela, 11 września 2011



wracam na bloga. bylam pod woda. teraz kiedy zegar tyka staram sie jak najwiecej wycisnac z krasowego krajobrazu. Jeff mial kurs zabral mnie na 5 nurkowan ze studentem z Brazylii. Fajowo bylo.
Dzisiaj idziemy juz sami.
ps. robaka pogonilam.

wtorek, 6 września 2011

rodzinna kolacja




najpierw kilka obrazkow o rodzinie meksykanskiej, na murach pisza wszedzie, ze przemoc jest zla. Ciekawe, ze w calym Tulum podobna infantylna kreska artysty dominuje.
rodzina Clarkow wczoraj w komplecie zjadla wspolnie obiad. Plus Claire i ja, czyli kobiety synow i maly piesek kieszonkowy MOlly. Obiad w Asadero (to miejsce, gdzie chielismy juz pojsc 6 razy i zawsze bylo zamkniete albo pelne), a tam specjalnoscia jest arachera, czyli meksykanski krwisty stek. Pycha! 

niedziela, 4 września 2011

dzisiaj 2 nurki, Gran cenote i Calavera. Oba bardzo udane. 2 Izraelitow i Niemiec. To chyba z okazji obchodow rocznicy wybuchu wojny, takie pojednanie, ze dzisiaj ww wrzesniu 2011 robimy fajne rzeczy razem.
Ale dlaczego Izraelici tak duzo pytaja? Chyba lubia wiedziec......ale chyba za to inni ich tak nie znosza.
na foto wejscie do cenotu Calavera, 53 minuty zabawy z haloklina.

sobota, 3 września 2011

udalo sie powiesic beben na nowo, ten w pralce rzecz jasna. uffff, to byl dobry start dnia.
Wczoraj pochlonelam dwa smacze filmowe kaski,  Heartbeats mlodego Xaviera Dolana   i Przerwane objecia Almodovara. Takie kobiece kino, Jeffa w to nie wciagalam. Piekne obrazki. I muzyka. Piekni aktorzy.

piątek, 2 września 2011

jeszcze jedno do kolekcji.....z kolekcji pionow.

tegoryjec amerykanski








Przygod nigdy dosyc. Wczoraj urwal mi sie beben w pralce......Jeff ewidentnie sie zmartwil ta usterka.
Wczoraj tez zaniepokojona dziwnym znamiem na stopie, ktore poczatkowo swedzialo okrutnie (tak jak ugryzienia pluskwy) a teraz przybralo forme czerwonej powiekszajacej sie bruzdy, udalam sie na konsultacje. Chlopaki z Xibalby jednoglosnie orzekli, robak. Ufff, super, tego jeszcze nie przerabialam. Poznalam nowe hiszpanskie slowko gusano, warto zapamietac.
I tym samym przyslowiowe wdepniecie w psia kupe na ulicy nie bylo do konca omenem szczesia, a zapowiedzia infekcji pasozyta obleslnego. Roksana nadala mu fachowa nazwe tegoryjec amerykanski. Jest jak wampir chce tylko wypic krew...1ml dziennie.
aby nie gdybac za duzo poszlam do lekarza. nie zastanawial sie dlugo, gusano, 3 dniowa dawka albendazolu, masc na obrzek i bedzie dobrze. W miare czytania o nowym pupilu dostalam goraczki i zawrotow glowy, wczesniej czulam sie dobrze, poszlam z Jeffem do jungli. Jeff poszedl nurkowac, ekspolorowac, ale to nie bylo miejsce dla mnie wiec lazilam po okolicy z Zotz. Duzo zdjec napstrykalam, az bateria sie rozladowala. Piekne miejsce, troszke teraz deszczowka zabarwila wode na brazowo, ale i tak bajkowo bardzo. Zotz wpadla w panike jak Jeff sie zanuzyl, plywala w kolko, nie wiedzac co robic. Potem dostala istnej szajby biegania po lesie. Jeff wynozyl sie po 75 minutach psiego oczekiwania.
Jak wrocilismy troche slabiej sie poczulam, jakby troszke chora, ale to zapowiedziany skutek uboczny leku. Infestacja oblencami, o rany ale sie naczytalam....fuj, to paskudne wiedziec, ze cos pod skora sie gniezdzi nieproszone. Nie bede juz chodzic bez butow!

czwartek, 1 września 2011

A SIO!


druga wizyta u pana Alfreda juz inna. tuz po znieczuleniu nastapila polgodzinna awaria pradu. cale tulum najpierw zalalo sie wielkim deszczem a potem powoli pograzylo w ciemnosci. wytrwalam jednak, znieczulenie jeszcze trzymalo. zabieg nieco dluzszy, niby poszlam za zasada zaszyj dziurke poki mala, ale ta okazala sie gleboka, ze Alfredo wisial nade mna prawie 2 godziny. jak nie bylo swiatla rozmawialismy o zyciu w meksyku i stosunku do Gringos, Pradze i oddychaniu pod woda.
Czekajac na dzialanie znieczulenia gapilam sie w sufit, nieruchomo jak pacjent posluszny. Zaczelam sobie wyobrazac jakie to szczescie, ze tylko musze tak kilkanascie minut i jak obrzydliwie do znudzenia musi byc ogladanie sufitu jak sie lezy w lozku w chorobie na wieki. jak w tym filmie o motylu....widzi sie wtedy kazdy detal sufitu, ze lampa nie domocowana, ze maly zaciek gdzies w rogu, ze pajak......i gdzie on mnie ciagnie?
Qrde, dobrze byc zdrowym. Zapisalam w notesiku rzecz jasna, jako punkt naczelny wdziecznosci.

wczoraj bylo bardzo deszczowo, nie chcialo przestac. dzisiaj przyszedl pan aby ogadac okolice domu czy aby nie powstala wylegarnia komarow, co denge roznosza pozniej. Posypal kilka miejsc proszkeim magicznym A sio! Dengi juz nie chcemy!

na foto Zots Nietoperz. Pies okazuje sie rzadkiej rasy malinois (to po polsku).
Odkrylam tez ciekawy blog o tym co w Polsce, na blogspocie - hiperrealizm sie nazywa. Polecam!